SPONSORZY
  • krex
  • energo
  • tlo-msz1200-1038x576

 

  1. Home
  2. Wojownicy
  3. MMA
  4. LFN „Fortuna Dies Natalis” – relacja
LFN „Fortuna Dies Natalis” – relacja

LFN „Fortuna Dies Natalis” – relacja

0
0

W pięknej zimowej scenerii, u podnóża Śnieżki, za murami luksusowego hotelu Gołębiewski, odbyła się gala LFN „Fortuna Dies Natalis”. Biorąc pod uwagę lokalizację i przedświąteczny czas była to aura i atmosfera szczególna. Ale i był to też szczególny moment. To właśnie tego dnia 17 grudnia 2016 roku organizacja Ladies Fight Night obchodziła pierwszą rocznicę swojego istnienia. A był to rok, z którego można było spijać nektar sukcesów jak z rogu obfitości. Cztery bardzo udane gale, gdzie każda kolejna była wielkim sukcesem organizacyjnym jak i sportowym. To był rok, w którym za sprawą organizacji Ladies Fight Night kobiece sporty walki wreszcie zdobyły należną im pozycję, uwagę oraz popularność. Tak i ta czwarta gala, „Fortuna Dies Natalis”, była wydarzeniem, gdzie na czarnym aksamicie nieba rozbłysły gwiazdy sportu jak i muzyki. Obok dziewięciu pojedynków w formule MMA oraz K-1 swoimi występami wydarzenie uświetnili muzycy sceny hip hopowej Sobota oraz Rena. Nie zabrakło również nieodpłatnych przekąsek dla całej widowni. A na galę, już tradycyjnie, wstęp był wolny.

W pierwszej walce wieczoru stoczonej w formule MMA oko w oko stanęły dwie debiutantki. Starcie miało być lekką przystawką przed „daniami głównymi” gali a okazało się kawałkiem soczystego MMA, wyśmienitym początkiem sportowej uczty dla każdego fana sztuk walki. Obie zawodniczki zaczęły ostro, chcą pokazać się od jak najlepszej strony na swoim debiucie. Walka bardzo szybko przeniosła się ze stójki do parteru, a tam działa się prawdziwa wojna. Szala zwycięstwa przechylała się z jednej na drugą stronę. Baczyńska walcząca z pleców złapała Biegajło bardzo mocno w trójkąt, który solidnie zapięła. W uścisku, który niczym pięść miażdżąca sopel lodu, Pani Kasia znalazła się w sytuacji dramatycznej. Tracąc oddech oraz siły była już na skraju poddania, jednak jakimś niewyobrażalnym sposobem zdołała się uwolnić i z całą furią przystąpiła do ataków na swoja przeciwniczkę. Pani Natalia znajdując się na plecach, mocno wbita w róg klatkoringu, pozbawiona przestrzeni do manewru, znalazła się w pułapce, gdzie nagle z myśliwego przeobraziła się w zwierzynę. Biegajło natomiast wymierzała raz za razem mocne ciosy z góry, przed którymi oponentka traciła możliwości obrony. Sędzia Michalak widząc sytuację przerwał pojedynek. Zdecydowane zwycięstwo przez TKO Katarzyny Biegajło. Jednak należy nadmienić, że Natalia Baczyńska pokazała się z bardzo dobrej strony, prezentując też wyrafinowane techniki MMA.

Pierwszy pojedynek w formule K-1 był starciem pomiędzy Polką Małgorzatą Dymus a reprezentantką Niemiec Danielą Graf. Niemka była faworytką pojedynku, bardzo doświadczona, walcząca na gali słynnej organizacji Glory, mogła postraszyć robiącym wrażenie rekordem 23-5-1. Tyle, że Małgorzata Dymus nie miała zamiaru być wystraszoną czy też zastygnąć w niemym wrażeniu nad osiągnięciami przeciwniczki. Zaczęła walkę w dobrym, wysokim rytmie, od samego początku zadając sporo kopnięć i ciosów. Graf nie pozostawała w tyle i również odpowiadała kombinacjami. Obie Pani narzuciły bardzo wysokie, imponujące tempo. To jednak Dymus zadawała uderzenia seriami, na wielu płaszczyznach, popisując się nawet takimi technikami jak back fist. Graf popisywała się efektownymi kolanami, zwłaszcza w klinczu. I wszystkie rundy wyglądały podobnie, Graf prezentowała się lepiej w klinczu i półdystansie, Dymus natomiast w dystansie, gdzie mogła stosować całe serie uderzeń. Ogólnie walka była wyrównana, ale to Małgorzata Dymus odniosła zwycięstwo przez decyzję.

Pojedynek w formule MMA. Na przeciwko siebie stanęły Polka i Francuzka, Katarzyna Sadura kontra Clemence Schreiber. I starcie, jak wszystkie w MMA tego wieczoru, dostarcza wielkich emocji i zaskakujących zwrotów akcji. Pierwszą rundę z wielkim animuszem zaczyna Sadura, wykorzystując swoje warunki fizyczne, a przede wszystkim długie nogi, atakuje kopnięciami, jedna z efektownych obrotówek trafia Schreiber na głowę. Bum, Francuzka z hukiem pada na matę, Pani Kasia dopada ją w dwóch susach, zajmuję pozycję w dosiadzie i spuszcza na głowę przeciwniczki ciężkie gromy. Komentatorzy zgodnie obwieszczają „egzekucja”. Ale Schreiber tego nie słyszy, zwinnie ucieka spod przeciwniczki i po chwili walka wraca do stójki. Tam Sadura dalej zadaje celne ciosy, ale powoli słabnie. Przy kolejnym obaleniu to ona broni się przed balachą Schreiber. W przerwie między rundami było wyraźnie widać, że obie zawodniczki są bardzo zmęczone, ale chyba to jednak Francuzka zachowała więcej sił. W rundzie drugiej wykorzystała swoją szansę, podjęła próbę duszenia zza pleców. Sadura odklepała. I niespodziewanie, po tym jak była na skraju nokautu, po wielu mocnych ciosach przyjętych i w stójce i w parterze, zwyciężyła Clemence Schreiber.

W czwartej walce wieczoru po raz pierwszy w klatkoringu zobaczyliśmy jedną z gwiazd organizacji LFN, Patrycję Krawczyk. Wrocławianka stanęła do boju z wielką niewiadomą z Finlandii Eriką Rinne. Pani Patrycja weszła do ringu odmieniona, uczesana w dwie kitki, zupełnie jak filmowa Harley Quinn z obrazu „Legion samobójców”. Można było się tylko zastanawiać jakiego „Jokera” wyciągnie z rękawa tym razem. Ale to starcie, w formule K-1, żwawiej rozpoczęła Rinne. Dzięki świetnej pracy nóg i dynamice zadała kilka groźnych prostych ciosów, które doszły celu. Krawczyk troszkę przespała pierwszą rundę, a fińska niespodzianka odpaliła z całkiem niezłym skutkiem. W następnej rundzie Finka jak to Finka, dalej starała się kłuć, gdzie ostrzem były jej kombinacje ciosów prostych. Natomiast Pani Patrycja wreszcie się odnalazła, podłączyła swój „beast mode”. Nareszcie odpaliły jej słynne low kicki, które niejednej przeciwniczce odbierały ochotę do walki. Drugą rundę można było przypisać już na korzyść Polki. Trzecia runda była decydująca, ale bardzo szybko wyjaśniło się kto będzie w tym pojedynku górą. Krawczyk zaczęła zadawać dużo celnych ciosów i kopnięć. Rinne mając już mocno okopaną nogę i bok traciła siły i dynamikę. Jej ataki osłabły i nie były w stanie zrobić krzywdy Pani Patrycji. Jednogłośną decyzją walkę zasłużenie wygrała Patrycja Krawczyk. Pani Erika udowodniła jednak, że w jej żyłach płynie krew Wikingów, pokazała serce do walki jak i kawał dobrego K-1.

To miał być wielki rewanż za walkę sprzed dwóch lat. Dwa lata temu obie Pani starły się w pojedynku w formule MMA. Wówczas górą była reprezentantka Czech Magdalena Sormova. Tyle, że dwa lata to bardzo dużo czasu, w ciągu którego Pani Weronika stoczyła kilka zwycięskich pojedynków, nabrała pewności siebie, zdobyła nowe umiejętności i bezcenne doświadczenie. Walka zapowiadała się interesująco. W pierwszej rundzie zobaczyliśmy i stójkę i parter. Ale to zmagania w parterze rozgrzały publikę do czerwoności. A tam przewagę zyskała Czeszka, zdobywając dominującą pozycję próbowała pokonać Zygmunt ciosami jak i próbą poddania zza pleców. Pani Weronika znalazła się w trudnej sytuacji i chyba tylko gong pozwolił jej przetrwać. W rundzie drugiej w jednej z akcji w stójce Weronika Zygmunt doznała kontuzji kolana. Uraz okazał się na tyle groźny, że walka została przerwana. Zwycięstwo odniosła Sormova przez TKO z powodu niezdolności przeciwniczki do walki. Pani Weronice przede wszystkim życzymy zdrowia, wyleczenia kontuzji i szybkiego powrotu do treningów.

Po MMA nadeszła kolei znów na K-1. Tym razem oko w oko stanęły Monika Bohn oraz Magdalena Kasprzyk. I było to starcie zawodniczek o diametralnie różnych warunkach fizycznych. Pani Magdalena miała nad przeciwniczką blisko 20 cm przewagi we wzroście, dysponowała również duża przewagą w zasięgu. Od początku można było łatwo rozszyfrować strategie zawodniczek na ten pojedynek. Monika Bohn dążyła do półdystansu, Magdalena Kasprzyk trzymała przeciwniczkę na dystans, starając się stopować ją ciosami prostymi i kopnięciami. Pierwsza runda była wyrównana, Bohn parła do przodu często okopując przeciwniczkę low kickami. Kasprzyk celnie odpowiadała ciosami wykorzystując swój zasięg. W drugiej rundzie jednak to Pani Magdalena zaczęła zyskiwać przewagę, mimo, że cały czas walczyła na wstecznym biegu. Swoimi ciosami i front kickami coraz skuteczniej powstrzymywała zapędy oponentki, a próby wejścia do półdystansu roztrzygała na swoją korzyść kolanami w klinczu. Zaczęło wyglądać na to, że Magdalena Kasprzyk znalazła receptę na plan walki Moniki Bohn. W rundzie ostatniej Monice Bohn brakowało już pary, ciosy które przyjęła zaczęły się odkładać, brakowało jej siły i dynamiki. Nie uszło to uwadze Pani Magdalenie, która przystąpiła do zdecydowanego ataku. Po serii ciosów i kopnięć Monika Bohn była liczona. Po wznowieniu Kasprzyk próbowała zakończyć walkę przed czasem poprzez liczne uderzenia, ale tym razem Panią Monikę uratował już gong. Z pojedynku zwycięsko, i to w pełni zasłużenie, wyszła Magdalena Kasprzyk.

Ten pojedynek w formule MMA o mały włos w ogóle nie znalazłby się na kartach walk gali LFN „Fortuna Dies Natalis”. Do ostatnich dni Martyna Czech czekała na przeciwniczkę, która podejmie się tego starcia. Ostatecznie do klatkoringu LFN na walkę z Martyną Czech weszła zawodniczka z Litwy Laura Ciulkeviciute. I niestety było wyraźnie widać, że reprezentantka Litwy jest kompletnie nieprzygotowana do pojedynku. Martyna Czech od początku narzuciła swoje warunki, świetnie poruszała się na nogach, naruszając przeciwniczkę raz za razem prawymi sierpami. I w końcu jeden z tych ciosów doszedł celu na tyle mocno, że Litwinka momentalnie straciła ochotę do walki, cofnęła się, nieudolnie zasłaniając się przed kolejnymi uderzeniami Pani Martyny. Sędzia Piotr Michalak przerwał pojedynek we właściwym momencie. A starcie trwało dokładnie jedną minutę. I w ciągu tej jednej minuty Martyna Czech pokazała, że do pojedynku była bardzo dobrze przygotowana. Natomiast Laurze Ciulkeviciute należą się duże brawa za samo podjęcie rękawicy, za przystąpienie do rywalizacji bez przygotowania i na ostatnią chwilę.

Pojedynek był walką wieczoru w formule K-1. W klatkoringu stawiły się Lucia Mudrochova, reprezentantka Czech legitymująca się bardzo imponującym rekordem 18-2-0, oraz Polka Katarzyna Posiadała. Pani Kasia dysponowała dużo skromniejszym rekordem ponadto o walce dowiedziała się ledwie 2 tygodnie przed galą. To stawiało ją w pozycji underdoga. I na tym skończyły się statystyki i kalkulacje. Od startu Posiadała zdecydowanie ruszyła do ataków zadając bardzo dużą ilość celnych ciosów oraz kopnięć na wielu płaszczyznach. Szczególnie efektowne były jej front kick`y, którymi skutecznie stopowała i usadzała przeciwniczkę. Jak to malowniczo w swoim komentarzu określił Artur „Kornik” Sowiński, Pani Kasia uderzała jak Leonidas z filmu „300”. I faktycznie tak było, raz za razem, runda po rundzie, Katarzyna Posiadała częstowała Czeszkę kolejnymi „Leonidasami”. A przy całej serii innych kombinacji to była pełna dominacja Polki. Mudrochova natomiast jakby przystąpiła do walki bez wiary, w jej ciosach brakowało siły i dynamiki. Ponadto miała problemy z wyczuciem dystansu. Próby jej kopnięć oraz obrotówek przecinały tylko powietrze. W trzeciej rundzie gdzie jasnym było, że jedyna szansa na zwycięstwo dla Mudrochovej to nokaut próbowała zaskakiwać back fistami, te jednak oponentce nie sprawiały większych problemów czy krzywdy. Pani Kasia ostatnią rundę przewalczyła podobnie jak pozostałe, konsekwentnie bombardując Mudrochovą seriami ciosów, kolan, kopnięć i – a jakże – „Leonidasów”, które soczyście wchodziły nawet na twarz. Dodatkowo po jednym z ciosów na wątrobę Czeszka była liczona, choć do końca walki przetrwała. Werdykt mógł być tylko jeden, totalne i zdecydowane zwycięstwo Posiadały przez decyzję. A to co szczególnie imponowało w jej postawie to te efektowne „Leonidasy”, aż chciało się wykrzyknąć This is Sparta! This is Kasia Posiadała! This is LFN!

Ozdobą gali był pojedynek wieczoru. To była prawdziwa wisienka na torcie. W tym jednym starciu wszyscy fani MMA mogli oglądać wszystko to co w tym sporcie jest najlepsze. W klatkoringu nie brakowało efektownych akcji, a trybuny buzowały od narastających emocji. I w tej walce rękawice skrzyżowały prawdziwa wojowniczka Agnieszka Niedźwiedź oraz twarda Brazylijka Samanta Santos Cunha. Polka to na co dzień zawodniczka prestiżowej organizacji Invicta fc, z nieskazitelnym rekordem 8-0-0. Cunha natomiast trenująca i tocząca swe boje w kraju gdzie MMA stoi na najwyższym światowym poziomie mogła legitymować się świetnym rekordem 10-1-1. Jak zapowiedział jeden z prowadzących galę Łukasz „Juras” Jurkowski, był to pojedynek wielkich nadziei światowego MMA. Pojedynek zaczął się od „podchodów” w stójce. Brazylijka bardzo dobrze poruszała się na nogach, Niedźwiedź natomiast parła do przodu. Jednak Polka jako specjalistka od parteru bardzo szybko sprowadziła walkę do tej płaszczyzny. Akcją rodem z judo, ruchem błyskawicznym jak mgnienie oka, powaliła Cunhę na mate. I od tego momentu Pani Agnieszka zdobyła przewagę, której nie oddała do samego końca. Próbując wykluczać ręce przeciwniczki okładała ją mocnymi ciosami z góry. A za każdym razem gdy Brazylijka wszczepiała się mocno w przeciwniczkę, kończyło się to silnymi rozbiciami przez Niedźwiedź. Pod koniec rundy na twarz Cunhy spadały prawdziwe bomby, mimo to zawodniczka przetrwała tą nawałnicę do gongu. W kolejnej odsłonie tego starcia Niedźwiedź po kilku imponujących akcjach w stójce ponownie sprowadziła walkę do parteru po efektownym obaleniu. A tam Pani Agnieszka podjęła kilka efektownych prób poddania m.in. poprzez klucz na rękę, duszenie, balachę czy trójkąt. Do tego doszła niezliczona ilość ciosów na twarz Brazylijki. Momentami przypominało to już egzekucję. Ale Brazylijka nic, jakby była skonstruowana z kauczuku, swoją elastycznością potrafiła wyrwać się z każdej opresji. Nawet mimo to, że chwilami sprawiała wrażenie jakby już odpływała dalej twardo walczyła o to by pozostać w pojedynku. Runda trzecia toczyła się według scenariusza znanego ze wcześniejszych rund. Niedźwiedź walczyła z góry, bądź ciosami, bądź próbami poddań, starała się zakończyć pojedynek przed czasem. Brazylijka ambitnie walczyła o to by dotrwać do końcowego gongu, udowadniała, że nie ma takiej techniki, która byłaby w stanie zmusić ją do odklepania. W ostatniej akcji tego starcia Agnieszka Niedźwiedź, pokazując swój cały kunszt i klasę sportową, potrafiła zastosować dwie techniki na raz – bardzo ciasno zapiętą balachę oraz ciosy młotkowe na twarz. Mimo to Brazylijka nadal nie odklepywała. Krzywiąc się na twarzy i mając bardzo boleśnie wykręcone ramie ona nadal nie myślała o poddaniu. W końcu walkę przerwał sędzia, widząc, że jest to już zbyt jednostronne widowisko. Agnieszka Niedźwiedź odniosła swoje dziewiąte zawodowe zwycięstwo udowadniając, że w swojej kategorii jest nie tylko czołową zawodniczką MMA w Polsce ale i również na świecie. Samara Santos Cunha pokazała co oznacza prawdziwa zaciętość i waleczność w boju. Przeżywając prawdziwe męki w klatkoringu ani przez chwilę nie miała zamiaru kapitulować. A jej „ucieczki” od poddań pokazały elastycznośc „brazylijskiego kauczuku”. Wielkie brawa dla obu Pań. To była wspaniała walka wieczoru.

I tym bardzo mocnym akcentem zakończyła się czwarta gala sportów walki organizacji Ladies Fight Night. Pojedynki były bardzo emocjonujące i stały na wysokim poziomie, widowni na pewno nie zabrakło mocnych emocji sportowych. Na następnej gali widzimy się już na wiosnę.