„Kobiety w Polskim Związku Kickboxingu” – Karolina Mośko, aktualna Wicemistrzyni Europy full contact
0
0
Redakcja: W dzisiejszym odcinku spotkanie z Karoliną Mośko, utytułowaną zawodniczką i trenerką kickboxingu. Gdzie prowadzi Pani zajęcia i jaki mają charakter, kto może przyjść na treningi?
Karolina Mośko: Pracuję w KKS Sporty Walki Poznań, łatwo do nas trafić, ponieważ klub sąsiaduje bezpośrednio z halą widowiskowo-sportową Arena, która jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych obiektów w stolicy Wielkopolski. Zajęcia w KKS-ie prowadzę od 3 lat. Mam swoją grupę, którą nazwałam: SDS – Starannie Dobrany Skład. Mimo że na moje treningi może zgłosić się właściwie każdy, są to zajęcia dość wymagające i nie dla każdego… To treningi funkcjonalne, opierające się w dużej mierze na kalistenice, skomponowane z trzech uzupełniających się elementów: tabaty – czyt. mordercze interwały, obwody stacyjne – akcent siłowy, elementy sportów walki – mające uczyć wytrwałości, samodyscypliny i zaangażowania. Oczywiście każdy ćwiczy na miarę swoich możliwości, ale zależy mi na tym, żeby ludzie wychodzili ze swojej strefy komfortu i przekraczali swoje granice – najpierw na sali, a potem także w życiu codziennym. To działa, bowiem stają się bardziej produktywni, zaczynają od siebie wymagać, stawiają sobie wyzwania, walczą o swoje, doświadczają nowych sytuacji i przeżyć oraz – co chyba najważniejsze – porzucają swoje ograniczenia i zaczynają myśleć o swoich możliwościach. A świetna kondycja, ładna, zgrabna sylwetka, czy zarysowane mięśnie to tylko element dodany. Prowadzę też dwie grupy dziecięce – kickboxing na miejscu w klubie w Poznaniu oraz taekwondo – w szkole podstawowej w Komornikach, także z ramienia KKS.
Gdzie wcześniej Pani pracowała i nabywała doświadczenie jako trenerka? Kto jest pani wzorem wśród szkoleniowców?
Doświadczenie trenerskie nabywam od ok. 10 lat. Zaczynałam w swoim rodzinnym mieście Koszalinie zajęciami taekwondo dla dzieciaków. Z czasem wprowadziliśmy również kickboxing dla dorosłych. Po przeprowadzce do Poznania prowadziłam treningi taekwondo w zaprzyjaźnionym klubie Szakal Jeżyce, byłam jednym z trenerów innowacyjnego, zmilitaryzowanego programu fitnessowego, pracowałam również z triathlonistami, wzmacniając ich wytrzymałość.
Chyba nie mam swojego jednego wzorca wśród szkoleniowców. Podczas kariery sportowej współpracowałam z wieloma naprawdę świetnymi trenerami z różnych dziedzin. Jeden jest świetnym motywatorem, drugi psychologiem, trzeci jest mistrzem od kształtowania wydolności, a jeszcze inny nie ma sobie równych w budowaniu siły oraz dynamiki. Od każdego z nich starałam się i dalej się staram wyciągać to, co najlepsze. I dziękuję każdemu, kto dołożył chociażby cegiełkę do tego, żebym była w miejscu, w którym jestem dzisiaj, z wiedzą, jaką dzisiaj dysponuję. Aczkolwiek osobiście uważam, że często osobowość trenera jest dużo ważniejsza od posiadanej przez niego wiedzy.
W Bałtyku Koszalin zaczęła Pani trenować kickboxing czy wcześniej było taekwondo? Jakie były pierwsze sukcesy w obu sportach?
Jako 11-letnia dziewczynka zaczęłam przygodę ze sportami walki od taekwondo. Chyba wtedy nikt nie powiedziałby, że dzisiaj, po ponad 20 latach, będę posiadaczką II dana na czarnym pasie, wielokrotną mistrzynią Polski, zarówno w taekwondo olimpijskim, jak i nieolimpijskim. W tej federacji zdobyłam w 2014 roku Puchar Świata w Rzymie. Z kolei kickboxing popularny w Koszalinie był w latach 90., jeszcze za czasów śp. Józefa Warchoła, który wywalczył 2-krotnie mistrzostwo Europy, a w 2001 roku został Mistrzem Świata, czy śp. Tomasza Waleńskiego, medalisty mistrzostw świata i Europy. Potem długo był u nas przestój w tym sporcie. Tak naprawdę dopiero teraz kickboxing w Koszalinie zaczyna się na nowo odradzać. Nieskromnie powiem, że dołożyłam do tego swoje przysłowiowe „trzy grosze”, otwierając kilka lat temu z przyjacielem Grzegorzem Kowalskim w KKT Bałtyk rekreacyjną sekcję kickboxingu. Chłopaki, którzy wtedy stawiali u nas pierwsze kroki, dzisiaj – po tych kilku latach – zdobywają medale na zawodach rangi Mistrzostw Polski.
Od mniej więcej 4-5 lat walczy Pani w barwach Poznania. Co zadecydowało o przeprowadzce do Wielkopolski?
Na moją przeprowadzkę do Poznania złożyło się kilka czynników, chociaż dość długo zwlekałam z decyzją. W Koszalinie miałam rodzinę, przyjaciół i pewną pracę. W Poznaniu – kilku znajomych, ale tak naprawdę byłam tam sama. Ostatecznie pokusa trenowania pod okiem szkoleniowców kadry narodowej w najlepszym klubie full contactowym w Polsce, zdecydowanie lepsze perspektywy rozwoju zawodowego, Poznań to jednak dużo większe i dużo bardziej rozwinięte miasto, no i miłość – wygrały. Z perspektywy czasu stwierdzam, że to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Mimo że miłości już nie ma, to w Poznaniu czuję się, jak u siebie, mam wspaniałych trenerów, dzięki którym w kickboxingu zrobiłam milowy krok naprzód. Mam cudownych przyjaciół i znajomych, którzy są dla mnie, jak rodzina i na których zawsze mogę liczyć. Spełniam się zawodowo i sportowo. Lepiej trafić nie mogłam.
Jakie są Pani największe sukcesy w kickboxingu i jaka jest tajemnica utrzymywania świetnej kondycji, cały czas takiej samej wagi?
Jeśli chodzi o rangę zawodów – najważniejsze krążki to brąz Mistrzostwach Świata w Budapeszcie 2017 i srebro Mistrzostw Europy w Mariborze 2018. Ale jak powtarzają trenerzy: każda kolejna walka jest najważniejszą w życiu. Sukcesem jest dla mnie każda wygrana walka, nieważne czy są to Mistrzostwa Polski, Puchar Świata, czy mistrzostwa kontynentu. Najważniejsze, by dać z siebie wszystko, realizować zadania, czerpiąc przy tym satysfakcję i nie zatracić w tym wszystkim radości z tego płynącej.
Wiem, że nawet najlepszy trening nie gwarantuje sukcesu, jeśli nie towarzyszy mu przemyślany sposób odżywiania się. Dwa lata temu trafiłam pod skrzydła Mikołaja Lenarta, zaufałam mu i jemu zostawiam decyzję, co jem, a czego unikam. Aczkolwiek wciąż mam mu za złe rodzynki, których nie znoszę, a które próbuje mi przemycić w różnych potrawach. W okresie startowym muszę unikać słodyczy, do których mam ogromną słabość, to dzięki pełnowartościowemu cateringowi redukcja wagi przychodzi mi dużo łatwiej, a na pewno przyjemniej.
Walczy Pani także w light contact, nie tylko full contact.
Starty w light contakcie traktuję jako nowe doświadczenie. Wychodzę z założenia, że każdy start i każda stoczona walka to nowe i cenne doświadczenie. Obie formuły nie kolidują ze sobą, a wręcz powiedziałabym, że pewne elementy walki lightcontactowej mogą świetnie uzupełniać mój styl walki w ringu. Jestem przecież typową, wywodzącą się z taekwondo kopaczką, tak więc starty w light contakcie to dla mnie powrót do korzeni, czysta przyjemność i kolejna świetna możliwość poszerzenia swoich umiejętności. A że udało mi się kilka lat z rzędu obronić tytułu mistrzyni kraju – towarzyszą więc im również ogromna radość, duma i satysfakcja.
Proszę opowiedzieć o Rosji, gdzie często Pani bywa. Co Panią ciągnie na wschód – ludzie, klimat, spokój, góry, rzeki, coś innego?
Rosję, Syberię i Ałtaj kocham bardziej, niż Choco Bonsy, czy kokosową czekoladę Ritter Sport. Zakochałam się w tym miejscu 4 lata temu, a miłością do niego zaraził mnie mój przyjaciel – Andrzej Ziółkowski, który jest organizatorem tych wypraw. Często ludzie pytają mnie, po co tam jeżdżę i dlaczego tam wracam. A ja wciąż tak do końca nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Ałtaj to pasmo górskie na styku Rosji, Kazachstanu, Mongolii i Chin. Oferuje to, czego już tak niewiele na świecie zostało: możliwość obcowania z dziewiczą przyrodą, nadzwyczaj piękne krajobrazy, całkowitą wolność i swobodę od wrzawy i zamętu typowego dla miejskiej, kamiennej „dżungli”. Przez wiele dni wędrówki nie spotyka się tam nikogo, czasami tylko myśliwych na koniach lub jakąś osadę pasterską. Są za to: wartkie rzeki i ekstremalny rafting na nich, spokojne jeziora o kryształowo czystej wodzie, strome górskie zbocza i szczyty pokryte lodowcami, bajeczne, kwieciste łąki, tajga nie do przebycia, niedźwiedzie, wilki, susełki, orły. Zapierające dech w piersiach widoki. Docieramy tam, gdzie nie dotarła cywilizacja, a magia tamtego miejsca – zmienia duszę. Odnajduję tam spokój, równowagę i balans – tak bardzo potrzebne w codziennym życiu. Ałtaj to źródło magii, tajemnic, starożytnych kultur i niesamowitej ziemskiej energii. Kolejny wyjazd za około rok.
Jakie są Pani plany i marzenia sportowe? Jaka na co dzień jest Karolina Mośko?
Jaka jestem? Temat rzeka… Prawdziwa – to pierwsze, co mi przychodzi na myśl. I albo się mnie bardzo lubi, albo bardzo nie lubi. Jeśli miałabym się porównać do jakiejś postaci z bajki – zdecydowanie byłaby to „Mała Mi”. Mała, odważna, zadziorna, pyskata, czasami lekko złośliwa indywidualistka. Mówię to, co myślę i robię to, co chcę. Jednak mimo tych cech, mam bardzo pozytywny stosunek do życia, miękkie serce, jestem wrażliwa i empatyczna ale jako, że ciężko jest mi mówić o samej sobie – poprosiłam o pomoc najbliższe osoby…
–„Ma kilka twarzy, pierwsza i dla mnie najważniejsza – twarz przyjaciółki, osoby bliskiej memu sercu, troskliwej, charyzmatycznej, walczącej jak wilk o swoje stado. Jest lojalna, prawdziwa i szczera aż do bólu, co chyba cenię w niej najbardziej. Myślę, że jest też pełna zrozumienia i wiem, że możemy nie rozmawiać jakiś czas, a będzie wciąż tak samo. Czasem można mieć wrażenie, że jej nie zależy, choć tak naprawdę ma ogromne serce – jak Syberia. To dzięki niej zakochałam się w tym miejscu, a Karolę pokochałam jeszcze bardziej i zawsze będę jej wdzięczna, że zaprosiła mnie do swojego świata i pokazała mi ten jego magiczny kawałek. Generalnie tak – Karolina jest jak Syberia… Co mały odcinek zmieniające się krajobrazy (oblicza) – raz groźne, raz przyjazne, raz tajemnicze, raz łatwe do rozgryzienia… Ale co najważniejsze, łączące się w jedną całość. I to właśnie czyni ją niesamowicie wyjątkową osobą. Druga twarz, to sportowiec i trener, niesamowicie wytrwała, dokładna, skrupulatna. Karolina w sporcie pełna jest charyzmy, poświęcenia, grzeczności, pokory i cierpliwości. Walczy całym sercem i do samego końca, pracuje też całym sercem. Porywa tłumy za sobą”.