
Polscy zapaśnicy w stylu klasycznym mają za sobą nieudany sezon – po raz pierwszy od 2015 roku nie udało im się zdobyć medalu na żadnej imprezie mistrzowskiej. W rozmowie z nami trener kadry, Włodzimierz Zawadzki, podsumowuje ten występ i zapowiada trudną walkę o olimpijskie kwalifikacje.
Jakub Kazula: Na początek pytanie ogólne – klasykom pod względem medalowym ten sezon poolimpijski kompletnie nie wyszedł, jednak jeśli szukać pozytywów, to chyba takich, że lepiej, że był to ten sezon, a nie chociażby rok temu olimpijski, czy ten przyszły, gdzie o igrzyska będziemy już walczyć?
Włodzimierz Zawadzki: Wiadomo, że zawsze trenujemy po to, żeby zdobywać medale, ale ten rok poolimpijski, jak sięgam pamięcią, zawsze był taki porozbijany, jeśli na igrzyskach udało się zrobić dobry wynik. W tym wypadku chodzi oczywiście o Tadeusza Michalika. Masa spotkań, brak przygotowania do pierwszej części sezonu, ponieważ to miał akurat odpuszczone (m.in. nie startował na mistrzostwach Europy – przyp. JK). Druga część sezonu nawet okej – nieźle walczył na Litwie, tak samo na memoriale Pytlasińskiego, ale kompletnie nie wyszło na mistrzostwach świata – możliwe, że nie do końca był tam skoncentrowany i że zlekceważył tego Kirgiza, bo trochę tak to wyglądało. Rzut wykonał ładny, ale sędziowie dopatrzyli się faulu, a potem zabrakło koncentracji przy ataku w parterze, a tak to już jest, kiedy wykonuje się go w pierwszej kolejności i się go nie wykorzystuje – potem idzie parter w drugą stronę i się przegrywa 1:1. W tym wypadku ze średnim zawodnikiem, który do finału nie dochodzi i jest po zawodach.
Ale czasem tak to już jest z tym porozbijanym rokiem poolimpijskim. Tym razem medalu przywieźć się nie udało, a takich poważniejszych szans mieliśmy tylko dwie – mowa tu o Tadeuszu i Mateuszu Bernatku.

Czy to już jest ten moment, w którym sztab zaczyna wyciągać wnioski po sezonie czy jeszcze chwila do tego etapu?
W.Z: Nie no oczywiście, że już pewne wnioski wyciągnęliśmy. Wyciągaliśmy je już zresztą w trakcie sezonu, nawet przed mistrzostwami Europy. Tam trochę przesadziliśmy, bo pojechaliśmy na treningi w Zakopanem, potem na obóz wysokogórski do Armenii i prosto na jedne z zawodów, co źle się odbiło na zawodnikach, bo okazało się, że ich organizmy potrzebowały dłuższej przerwy niż ta, którą zaplanowaliśmy do mistrzostw Europy. Ale trochę nie mieliśmy wyjścia, bo te zawody to była jedyna okazja, żeby się sprawdzić przed mistrzostwami. Teraz już mamy to doświadczenie i na pewno drugi raz takiego błędu nie popełnimy.

Chciałbym podsumować te mistrzostwa świata mówiąc po trochu o każdym z zawodników, jeśli trener pozwoli, zaczynając od najlżejszego, Michała Tracza (do 60kg), który wygrał jedną walkę, ale pokonał w niej wyżej notowanego Estończyka.
W.Z: Michał to już starszy zawodnik, rocznik 92, czyli 30 lat i kategoria w dodatku niska i tutaj trochę szkoda, bo on miał szansę. Walczył (w drugiej rundzie – przyp. JK) z zawodnikiem ze Stanów Zjednoczonych i było już w drugiej rundzie 1:1 ze wskazaniem na niego, obronił ładnie parter, ale zabrakło koncentracji w końcówce, żeby przesunąć się jeszcze raz czy dwa i nie dać zdobyć rywali punktów. Szkoda, bo co prawda tam był później Kirgiz, późniejszy mistrz, ale w repasażu już byłby Węgier, z którym Michał na campach dawał dobre walki. Była szansa, że mógł być blisko strefy medalowej, więc jest niedosyt, no bo starszy zawodnik, tyle doświadczony, technicznie dobry, ale cały czas na tych zawodach mistrzowskich coś nie gra. Szkoda, była okazja na dobry wynik w końcówce kariery. Jeśli Michał będzie chciał, to pewnie jeszcze powalczy o wyjazd na olimpijskie kwalifikacje, ale możliwe też, że powoli trzeba zacząć stawiać na młodych.
Kolejna waga to Mateusz Bernatek (do 67 kg), jedyny z naszych, który trafił w okolice strefy medalowej – czyli do repasażu.
W.Z: Mateusz w tym turnieju naprawdę dobrze walczył, ale wiadomo, że wygrywa ten, kto popełnia mniej błędów. A Mateusz był dobrze przygotowany, łatwo zbił wagę i ogólnie wszystko było w porządku, ale on jest niezwykle ambitny i czasem zdarza się, że za bardzo chce, a przez to popełnia błędy, które kończą się punktami. Tak też było w repasażu z Turkiem, który wygrał z nim rok temu na mistrzostwach świata, ale w inny sposób, w parterze, nad którym przez ten czas popracowaliśmy. Niestety tym razem dał się złapać inaczej i źle się to skończyło. Szkoda, bo miałby walkę o brązowy medal. Ale Mateusz nie powiedział ostatniego słowa, to dobry zawodnik, bardzo pracowity, ale potrzeba więcej opamiętania i spokoju, bo jest czasem bardzo wybuchowy i to go gubi.

Kolejna kategoria (do 72 kg) i kolejny doświadczony zawodnik – Gevorg Sahakyan.
W.Z: Gevorg po mistrzostwach w Oslo nie do końca wiedział, co ma robić – czy kończyć karierę, czy nie, bo sam stwierdził, że w kategorii do 67 kilogramów nie będzie już rywalizował, a 72 to nie jest kategoria olimpijska, więc nawet zdobywając medal nie jest to takie opłacalne – chociażby pod względem stypendium. A na 77 kilogramów jest niestety za lekki i potrzeba by było go bardzo wzmocnić, żeby tam pasował, a to niestety zajęłoby dużo czasu. Dał dobrą pierwszą walkę, ale później niestety popełnił błąd i dał się złapać na wózek. To bardzo dobry i pracowity zawodnik, ale trochę był też rozkojarzony – ma sporo swoich problemów prywatnych, bez wchodzenia w szczegóły, ale nie jest mu łatwo w tej kategorii nieolimpijskiej, a to też starszy zawodnik, więc myśli uciekają poza zapasy, do tego przytrafiła się mała kontuzja na memoriale Pytlasińskiego. Szkoda, bo można było na pewno lepszy wynik tutaj osiągnąć.
Inny z naszych zapaśników, Szymon Szymonowicz (do 87 kg), to z kolei najmłodsze nazwisko w tej kadrze na Belgrad.
W.Z: Szymon wiadomo, że na teraz głównie jeździ i się uczy. On w tej kategorii docelowo będzie rywalizował z Arkiem Kułynyczem, ale musi jeszcze popracować, chociażby nad taktyką walki, koncentracją, bo robi dobre walki, fajne wejścia, ale czasem się zapomni, nie przygotuje akcji albo popełni błąd. Wzięliśmy go do Belgradu po naukę, ze względu na kontuzję Kułynycza, i liczyliśmy może na trochę więcej w starciu z Kazachem, ale wyszły tu niestety braki w parterze, nad którymi musimy popracować.
O Tadeuszu Michaliku (do 97 kg) trochę już pan powiedział – czy ten sezon, nie oszukujmy się, dla Tadka nieudany, to faktycznie tylko wypadek przy pracy ze względu na poolimpijskie rozluźnienie?
W.Z: Tak, ja go oczywiście tutaj nie usprawiedliwiam jakoś mocno, ale trzeba przyznać, że po igrzyskach w Tokio wszystko nam się tu nałożyło. Nie było nas, klasyków, w Rio na igrzyskach, a tu w Japonii od razu medal i to od razu bardzo mocno uderzyło – tu spotkanie, tu spotkanie, tu do wojska, tutaj z kolei też jakieś problemy zdrowotne dalej z tym leczonym wcześniej sercem, co też go trochę rozkojarzyło. To nie był po prostu ten Tadek, z wielu powodów, bo wszystko się tu nałożyło, łącznie z małymi problemami prywatnymi. Jemu to możemy myślę wybaczyć, bo nie wszyscy też są tacy, że idą za ciosem po roku olimpijskim i utrzymują tę wysoką formę przez cały czas. Tak jak wcześniej pan powiedział, to ten przyszły sezon będzie tutaj znacznie ważniejszy.
I na koniec najcięższy z naszych, Rafał Krajewski (do 130 kg).
W.Z: Rafał trochę rozczarował, bo myślałem, że lepiej to będzie wyglądało na macie, ale Rafał też dość nierówno walczy, czasem nierówno trenuje, więc myślę, że dla niego najważniejsze jest też to, żeby postawił na siebie, tak jeszcze w dodatku do tego, że my na niego stawiamy, bo potrzebna jest tutaj dodatkowa motywacja do ciężkiej pracy. Bez tego czasem coś wyjdzie, ale będzie to wszystko mocno nierówne. Tak jak tutaj – jedna łatwo przegrana walka i tyle. Potrzeba ciężkiej pracy i mogą być z tego efekty, bo Rafała stać nawet na medale czy kwalifikację olimpijską, ale musi się do tego mocno, mocno przyłożyć. Możliwości są duże – potrzeba trochę więcej zaangażowania.
Zapytam o jedyną nieobsadzoną olimpijską kategorię, czyli tę do 77 kilogramów. Sam pan powiedział, że dla Gevorga Sahakyana to za wysoko, więc czy mamy jakieś nazwiska, które będziemy mogli tutaj wysłać na przyszłoroczne mistrzostwa świata czy też późniejsze kwalifikacje olimpijskie?
W.Z: Mamy kilku zawodników, jednak są to młodzieżowcy, jak Patryk Bednarz czy Konrad Kozłowski. Jest też Maksym Zakharczuk. Nie chcieliśmy ich jak na razie wysyłać i rzucać na głęboką wodę, bo skoro mają czasem problem z wygraniem walki na pomniejszych turniejach, to szansa na to, że skończy się czymś więcej niż szybką porażką na mistrzostwach świata, jest niewielka. Dlatego młodzieżowców wyślemy teraz w zamian na mistrzostwa świata w ich kategorii do lat 23 i zobaczymy, jak tam się spiszą.
Mówił pan też w przypadku Michała Tracza, że i tu być może trzeba będzie stawiać na młodszych, w takim razie na których młodych możemy liczyć w kadrze w przyszłych latach?
W.Z: No tutaj jest chociażby Grzegorz Kunkiel czy Oliwier Skrzypczak, są bracia Salimov, którzy będą celować w kategorię do 67 kilogramów. Oni teraz przechodzą z wieku juniora do młodzieżowca i myślę, że będą ze sobą rywalizować później. Kunkiel i Skrzypczak prawdopodobnie między sobą, bracia Salimov dołączą do seniorów, jak Bernatek czy Pacurkowski. Przewiduję tutaj rywalizację i ta młodość powinna zacząć wypierać starszych – jeśli im się to uda, to możliwe, że uda im się też pojechać na kwalifikacje olimpijskie.

Czego trzeba w takim razie naszym zawodnikom, żeby w przyszłym sezonie bić się może o nie o medale wielkich imprez, ale chociażby właśnie o kwalifikację olimpijską?
W.Z: No właśnie to jest taka zagadka, że najcięższe to są te kwalifikacje olimpijskie, które teraz w dodatku są zmienione. Z mistrzostw świata jedzie nie szóstka, a piątka zawodników, więc po ewentualnej przegranej walce o medal trzeba się zmobilizować na jeszcze jedną dodatkową, o kwalifikację olimpijską. Będzie bardzo, bardzo ciężka rywalizacja i musimy się przygotować na najgorszy scenariusz, czyli że trzeba będzie zawalczyć tych walk bardzo dużo. Nie można sobie nawet pozwolić, przy systemie pucharowym, na jeden mały błąd w koncentracji, nawet ze słabszym zawodnikiem. Ciężej będzie wywalczyć kwalifikację do Paryża niż sam medal na igrzyskach.
Który system jest według pana bardziej korzystny – ten stary, z szóstką z mistrzostwa i dwoma miejscami w turniejach kwalifikacyjnych czy ten teraz, z piątką z MŚ, ale dodatkowym miejscem na światowym turnieju kwalifikacyjnym, który przez to daje szanse nawet po porażce?
W.Z: Można, ale ja muszę powiedzieć, że to przede wszystkim chodzi o te miejsca – 16 zapaśników na igrzyskach to wyraźnie za mało, kiedy na mistrzostwach świata mamy np. pięćdziesięciu. Nie mówię, że musi być 32, tak jak w judo, ale chociażby 24 to mogłoby być optymalne, bo w ten sposób to te kwalifikacje olimpijskie są niezwykle ciężkie. No ale niestety jest jak jest i ci, którzy te kwalifikacje zdobędą to będą mieli już taki mini medal za sam ten sukces – potem na igrzyskach to już każdy z każdym może wygrać. Będzie trzeba być bardzo dobrze przygotowanym, bo poziom w zapasach się wyrównał – Rosja czy ten były blok wschodni rozjechał nam się po Europie i coraz trudniej się robi. Nie będzie łatwo.